Tym razem
przenosimy się do magicznego Stambułu. Jest już późno a miasto nabiera zupełnie
innego uroku niż rano. Zaczynamy czuć tę atmosferę, trochę jak z baśni tysiąca
i jednej nocy. Wszędzie wiszą kolorowe lampki, podobne do tych, które
uwielbiam w Sphinxie ;). Gdziekolwiek się nie ruszymy Martyna, z racji, że jest
blondynką dostaje promocje i „special price for polish girls”. Chwilami
rozwiewamy wątpliwości panów pijących Efez – nie, nie jesteśmy Rosjankami. Ale привет!
i na zdrowie.
Tak,
niestety ja ze swoimi dopiero co ufarbowanymi na czarno włosami jestem brana za
… turczynkę. Lub arabkę. Happens. ;)
Po godzinie
9 handel wcale nie zamiera. Chociaż zamykają się jedne sklepy, zaraz obok
Bosforu rozkładają się Night Markets. I nawet znalezienie shishy z koniem to
nie problem ;).
Gdy przechadzamy
się uliczkami zauważam wiele małych dzieciaków w starych brudnych ubraniach,
które sprzedają … chusteczki. Na drugi dzień pytam Hikmeta dlaczego nikt się
nimi nie zajmuje? Okazuje się, że te dzieciaki są nieraz bogatsze od zwykłego
mieszkańca, a ich rodzice każą im się tak przebierać, żeby wzbudzić litość w
turystach (a czasem i coś ukraść). Wniosek – pilnujcie toreb w Stambule! I
nigdy, przenigdy nie pozwólcie sobie „make photo with this bjuuuuuti place” - oddacie aparat w ręce oferującego pomoc i tyleście go widzieli.
Buzia! :*
0 comments